poniedziałek, 20 czerwca 2016

Chapitre II – Eric Winstone

Do lokalu należącego do Sheraton Grand Hotel ospałym krokiem wszedł czarnoskóry mężczyzna. Zajął miejsce przy barze i zamówił szkocką whiskey. Szybko dostał swój trunek, gdyż o 10 rano nie było zbyt dużego ruchu. Patrzył chłodno na szklankę, tak jakby chciał ją zgnieść w swojej ręce. Dotknął kciukiem blizny na swojej brwi i po chwili zastanowienia, przeżegnał się i odmówił krótką modlitwę. Gdy skończył ujął w dłonie przywiązany na rzemyku mały krzyż, który zawsze nosił na szyi. Ucałował go, w miejscu, gdzie widniał wygrawerowany napis – Lucy.
Powinieneś wrócić do domu, Eric. Powiedział mu głos w głowie.
Ignorując go, opróżnił zawartość szklanki jednym haustem.
Po chwili do baru weszła wysoka dziewczyna w czarnym kapeluszu, spod którego wystawał długi, niechlujnie spleciony warkocz. Rozmawiała z kimś przez telefon, jednak Eric nie zwrócił najmniejszej uwagi na to co mówiła. Skupił się na jej niesamowitych oczach. Widział już ludzi z heterochromią tęczówek, nie zdziwiła go ta różnobarwność. Najbardziej zagadkowe były tańczące iskierki, które dosłownie tryskały z jej oczu. Chociaż mogło mu się tylko wydawać.
Przetarł własne powieki z niedowierzania i spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, która właśnie siadła pod takim kątem, że już nie mógł złapać jej spojrzenia. Rozłączyła się i poprosiła barmana o koktajl z białym rumem.
Podążył jej śladem i zamówił kolejną szklankę whiskey. Wtedy kobieta spojrzała na niego kątem oka.
- Dość wczesna pora, jak na picie szkockiej. - skomentowała, poprawiając pedantycznie swój kapelusz.
- Czy czas ma aż takie znaczenie? - zapytał, nieco zaskoczony jej komentarzem. Wyciągnął z kieszeni spranych dżinsów pogniecioną paczkę marlboro. Wybrał z niej papierosa i wziął go do ust. Nim zdążył odpalić, barman spojrzał na niego karcąco i wskazał na znak który informował o zakazie palenia w lokalu. Eric przeklął pod nosem.
- W dzisiejszym świecie? Wręcz ogromne. - odpowiedziała dziewczyna, biorąc łyk swojego drinka.
- Pewnie masz rację. - zaśmiał się szorstko. - Jestem Eric. - podał jej dłoń.
Kobieta spojrzała na niego niepewnie i zlustrowała jego rękę krytycznym wzrokiem. Potem spojrzała na niego bezpośrednio. Teraz jej tęczówki wyglądały zupełnie inaczej. Bledsze, bez wyrazu. Stały się wręcz matowe, a iskierki zniknęły.
Za dużo pijesz. Wracaj do domu.
- Nie przedstawisz mi się? - wykrzywił usta.
- Och. Nie wiem jak chcesz, żebym miała na imię. - odpowiedziała wymijająco.
- Chyba nie rozumiem. - jęknął zdezorientowany w sytuacji. Chciał zacząć się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś ukrytej kamery.
- Wiesz… - ściszyła swój głos, przesiadając się bliżej do mężczyzny. - Ściany mają uszy. Wybierz sobie. Mogę być kimkolwiek zechcesz.
Eric roześmiał się, prawdziwie rozbawiony. Minęło dużo czasu, odkąd ostatnio się szczerze uśmiechał. Nawet nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy dokładnie to było. Przez chwilę jego duszę zaniepokoiło coś, co nazwałby poczuciem winy.
Nie możesz być szczęśliwy.
Opróżnił szklankę by zagłuszyć ten irytujący głos.
- Jeszcze raz to samo i coś dla pani… - zastanowił się przez chwilę. - Florence.
- Podoba mi się! - zachichotała. - Kolejny koktajl z rumem. - poprosiła dokończając poprzedni. - Czemu więc upijasz się przed południem, Eric?
- Prawdopodobnie, z najbanalniejszego powodu na świecie. - westchnął pochłaniając kolejną porcję szkockiej. - Tęsknię za kimś.
- Żona?
- Siostra. - odparł krótko, dając do zrozumienia, że nie chce kontynuować tematu. - A Ty?
Florence uśmiechnęła się tajemniczo, nic nie odpowiadając. Sączyła powoli drinka.
- Mam nadal wybierać, tak? - pokiwała potakująco głową. - Dobrze. Wyglądasz młodo, nawet bardzo. Możesz mieć nawet i 16 lat. Problemy w domu? Albo z chłopakiem. Dlatego uciekłaś, daleko od rodziny i przyjaciół. Nie jesteś stąd, to pewne. Jesteś za blada na Kalifornijkę. Hmm… Nowy York pasuje do ciebie. Pewnie każdy weekend spędzałaś ze znajomymi w jednej z hipsterskich kawiarni na Manhattanie. Teraz poszukujesz lepszego życia i marzysz o podbiciu Hollywood jak każda zbuntowana nastolatka. - wyklarował swoją opowieść, po czym dokończył trunek.
- Brzmi całkiem interesująco. - Florence zaśmiała się ponownie. - Chcesz się przejść? - zeszła z krzesła, zostawiając niewypitego drinka.
***

- Mam nadzieję, że wziąłeś parasol. - powiedziała dziewczyna wraz z momentem, kiedy weszli na dach hotelu.
- Jest słonecznie. - Eric rozglądał się dookoła, nie wiedząc jak ma interpretować zachowania nieznajomej.
Dziewczyna zaśmiała się, obracając się i tworząc w powietrzu kółka. Spojrzała w niebo i wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Uśmiechała się sama do siebie. Eric patrząc na nią, odpalił papierosa. Zaciągnął się głęboko. Mimo, że zachowywała się jakby była naćpana, wzbudzała w nim ciepłe uczucia.
Przypomina ci ją, prawda? Była mniej więcej w jej wieku, kiedy umarła, czyż nie?
- Zamknij się. - szepnął sam do siebie, sięgając po kolejnego macha.
Wracaj do domu, Eric. Nic nie zdziałasz. Zmarnujesz całe życie, na szukanie tych, które ją zamordowały. A gdy się zemścisz, wcale nie poczujesz się lepiej. Zostaniesz sam. Z pustką w duszy. Gdyż, dobrze wiesz, że tym samym staniesz się tym, czego najbardziej nienawidzisz.
-
Zamknij się! Zamknij się! - krzyknął, wybudzając Florence z jej euforycznego transu.
Dziewczyna spojrzała na towarzysza zaniepokojona. Czarnoskóry speszony zaczął drapać się za uchem i wybąknął coś pod nosem, chcąc przeprosić.
Dziewczyna znowu się uśmiechnęła.
- Chcesz kogoś zabić? - zapytała takim tonem, jakby pytała o to co zjadł na śniadanie. Eric z wrażenia, o mało co nie zakrztusił się dymem, którym właśnie się zaciągał.
- A czy ty coś wąchałaś z rana? - zapytał mężczyzna odkasłując. Spojrzał na nią przerażony.
- Może. - zachichotała kolejny raz. - A może jestem po prostu szalona? - delikatnie uderzyła się piąstką w głowę kilka razy.
Eric milczał, utkwiwszy w niemałym zakłopotaniu.
- Wydaje mi się, że każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu posuwa się do szaleństwa. - odpowiedział w końcu po chwili zastanowienia. Dokończył swojego papierosa i przygniótł niedopałek ciężkim butem. - Gdybym opowiedział Ci o własnym życiu, też byś uznała mnie za wariata.
O tym kim jestem. O Lucy. O mojej siostrze, którą zamordowała wiedźma. Jakaś paskudna kobieta, zrodzona z szatańskiego nasienia. Brzydzę się tą rasą czy czym one w ogóle są. Niedobrze mi się robi na samą myśl o nich. Znajdę tą, która odebrała mi Lucy, zabije najpierw ją, a później wyrżnę je wszystkie. Splunął, zakończywszy swój monolog w myślach.
Poczuł na głowie chłodną kroplę wody, po czym spojrzał w górę. Na niebie zaczęły się kłębić szare, ciemne chmury, powoli zasłaniające oślepiający błękit. Zawiało, a powietrze wypełniło się specyficznym zapachem. Następna kropla deszczu znowu spadła na Erica, mocząc mu przy tym brew. Później kolejna, a po niej jeszcze jedna, aż nagle lunęło tak siarczyście, że nie minęło nawet dziesięć sekund i mężczyzna był już cały przemoczony.
- Po to miał być potrzebny ten parasol? Skąd do cholery wiedziałaś… - chciał zapytać Florence, jednak po kilkukrotnym rozejrzeniu się, zrozumiał, że stoi tutaj zupełnie sam.