Ze snu wybudził ją nieustający dźwięk dzwonka telefonu. Irytujący dżingiel odbijał się echem w jej głowie, powodując tym nieznośny, pulsujący ból. Przetarła oczy z jękiem niezadowolenia. W ustach miała specyficzny posmak i cały jej organizm wręcz błagał o kroplę wody. Czuła, że w paru miejscach narobiła sobie kilka siniaków. Westchnęła ciężko i podparła się dłońmi, starając podnieść swój ciężar ciała przy czym niechcący strąciła telefon, leżący nieopodal. Wraz z upadkiem na podłogę, urządzenie przestało wydawać jakiekolwiek dźwięki.
Pieprzyć to. Pomyślała, by po chwili zapytać samą siebie: Kac? Ja piłam? Rozejrzała się po swoim pokoju, szukając jakiejkolwiek wskazówki, która podpowiedziałaby jej co wczoraj robiła. Jednak pomieszczenie wyglądało tak jak zawsze.
Te same wysokie ściany, pomalowane farbą w odcieniu pastelowego fioletu.
Ta sama szafa z białego drewna, obok jej dużego łóżka.
To samo biurko, całe zawalone tymi samymi kartkami z manuskryptami, scenariuszami i pomysłami na takowe.
Ten sam parapet, na którym znajdowały się te same woskowe świece, kamienie i kadzidełka.
Nic się nie zmieniło, a ona leżała dalej na łóżku i liczyła na to, że luka w jej pamięci jakimś cudem się wypełni. Faktycznie, ostatnio miała kłopoty z zapamiętywaniem, niektórych rzeczy. Myślała, że to przez stres związany z pracą. Teraz jednak zapomniała o tym co robiła cały dzień. Pomyślała, że to nawet całkiem zabawne, że jak na wiedźmę, której Darem jest przewidywanie przyszłości, tak łatwo ucieka od niej przeszłość.
- Uspokój się. Nie panikuj, nie masz powodu. Za dużo pracujesz. - powiedziała sama do siebie, jakby miało to coś pomóc. - Skończysz pracę nad projektem i pojedziesz na urlop. Wszystko wróci do normy. - kontynuowała, czując jak niepokój w niej narasta. - Jesteś w końcu Dahlia L'Étoile, potężną wiedźmą, następczynią tytułu Hekate. Takie rzeczy nie wytrącają cię z równowagi.
Wiedziała, że za kilka minut do jej mieszkania wparuje rozwścieczony Ari Hunt – agent, który reprezentuje ją od początku jej kariery scenarzystki. Nawet, jeśli nie była w stanie określić przyczyny jego złości, wiedziała, że przyjdzie tu i nakrzyczy na nią, jakby była jego nastoletnią córką, która wróciła z imprezy później, niż było to ustalone. To było pewne, tak samo jak to, że dzisiaj cały dzień będzie słonecznie. To też była w stanie przewidzieć. Jednak żeby powiedzieć, co się stanie za kilkanaście sekund Dahlia nie potrzebowała zdolności magicznych.
Poczuła dyskomfortowy ucisk w żołądku i jak oparzona wyskoczyła z łóżka. Otwierając drzwi wpadła prosto do przestrzennego salonu, następnie minęła kuchnię i rzuciła się na drzwi do łazienki. Jak tylko się tam znalazła, nachyliła głowę nad muszlą klozetową i zwróciła wszystko co mogła zjeść i wypić ostatniego wieczora.
Gdy już było po wszystkim, podeszła do umywalki i przemyła swoją twarz. Wytarła ją małym ręczniczkiem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Przeklęła cicho pod nosem na własny widok. Jej cera była w kiepskiej kondycji, pod dolnymi rzęsami znajdowały się resztki tuszu, a sama była przeraźliwie blada.
Rozplątała warkocz i od razu weszła pod prysznic, by zmyć z siebie cały bród oraz nieprzyjemną woń wymiocin. Od razu poczuła się lepiej, jednak nadal odczuwała konsekwencje wczorajszego… no właśnie czego?
Wyszła z łazienki i pierwsze co rzucało się w oczy to jej ulubiony kapelusz z szerokim rondem, niedbale rzucony na środku puchatego dywanu w salonie. Sięgnęła po nakrycie głowy i ze zdziwieniem odkryła, że jest wilgotny i prześmierdł zapachem palonego tytoniu.
I wtedy rozległo się natarczywe pukanie, a właściwie dobijanie się do drzwi mieszkania.
- Dahlia! Otwórz do cholery! Błagam cię! Nie mogę stracić tej roboty! - do jej uszu doszły krzyki. Zrezygnowana, odłożyła kapelusz na stolik, opatuliła się szlafrokiem i otworzyła drzwi.
- Chryste! - krzyknął mężczyzna w garniturze. - Kamień mi z serca spadł! Ty żyjesz!
- Cześć, Ari. - odparła zachrypniętym głosem. Udała, że jego zachowanie wcale nie wprawia ją w konsternację. Zamknąwszy drzwi, odwróciła się do swojego agenta, który właśnie chodził gorączkowym krokiem po całym mieszkaniu.
- Co tu robisz? - zaryzykowała rozpoczęcie rozmowy.
Mężczyzna spojrzał na dziewczynę zszokowany i zrobił minę, jakby starał się rozwiązać skomplikowane działanie matematyczne. Starł kropelki potu z czoła. Wziął parę głębokich wdechów, chcąc nie wybuchnąć złością. Zawsze dobra mina do złej gry.
- Dahlia. - wypowiedział jej imię, chłodnym i rzeczowym tonem. - Jeśli robisz sobie ze mnie żarty, to uwierz mi, nie są one ani trochę zabawne.
- Nie bardzo rozumiem. - zmarszczyła brwi, czując dreszcze na całym ciele.
- Nie bardzo rozumiesz? - powtórzył. Jego plan trzymania złości na wodzy właśnie został brutalnie zniszczony. - Dzwonisz do mnie, pieprzysz jakieś bzdury jakbyś była na haju, później krzyczysz na mnie i stwierdzasz że zwalniasz mnie i odchodzisz z branży. Następnie nie odbierasz telefonów przez resztę dnia, a gdy przychodzę rano mówisz mi, że nie bardzo mnie rozumiesz? To ja powinienem zadać to pytanie. Co się z tobą dzieje, dziewczyno?!
- Ehm… - zająknęła się. Czuła suchość i drapanie w gardle. Coś ukuło ją w płucach. Była osłabiona, jakby miała za sekundę omdleć. Usiadła na fotelu, nie chcąc martwić Ariego swoim stanem zdrowia. Chciała coś powiedzieć, jednak nie wiedząc jak się wytłumaczyć, zaczęła intensywnie przypatrywać się oknom w pomieszczeniu.
Zawsze były takie duże? Zastanawiała się, nie spuszczając wzroku z tafli szkła, przez którą ktoś z sąsiedniego budynku mógł ją idealnie widzieć. Nagle poczuła się dziwnie zagrożona. Przygryzła wargę i zdecydowała, że jeszcze dzisiaj przed pracą kupi solidne zasłony. Najcięższe i w najciemniejszym kolorze. Tak na wszelki wypadek.
- Dahlia? - Ari pomachał jej swoją dłonią przed jej oczyma. - Poważnie pytam. Jesteś chora? Blado wyglądasz.
- Nie… Znaczy… Przepraszam, kiepsko się czuję. - odparła, tak jakby nie do końca zrozumiała co przed chwilą powiedział mężczyzna.
- Co się dzieje? Martwię się. – agent przyłożył rękę do jej czoła. Było zadziwiająco chłodne. - Mam nadzieję, że nic nie bierzesz. – dodał podejrzliwym tonem.
- Nigdy w życiu, Ari. Jestem przemęczona. Potrzebuje wakacji. – brzmiała szczerze. – Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
– Dobrze.
– Zaparz mi ziółek, poczuję się po nich lepiej. – powiedziała, na co mężczyzna od razu poszedł do kuchni, która od salonu była jedynie odcięta półścianką. – Środkowa szafka, ten lniany woreczek z brzegu. Nie ten! Obok. – pokierowała go.
– Od cholery masz tych ziół. – skomentował Ari. Dahlia nie raczyła pociągnąć tego tematu.
Milczeli gdy woda gotowała się w czajniku elektrycznym, a mężczyzna zgodnie z poleceniami młodej scenarzystki wsypał do kubka dwie łyżki suszonych ziół. Kiedy przyszykował napar i podał go w naczyniu Dahlii, dziewczyna przytknęła kubek do ust jednak nie upiła ani łyka herbatki. Wyszeptała parę niezrozumiałych dla Ariego słów i ukradkiem wykreśliła palcem w powietrzu jakiś znak. Po tych czynnościach dopiero upiła odrobinę napoju leczniczego.
– Wczoraj… coś mi odwaliło i poszłam się uchlać. – zaczęła się tłumaczyć. – Wiem. Głupie, nieprofesjonalne i dziecinne zachowanie. Za dużo stresu, nie śpię po nocach. Po prostu potrzebowałam się rozerwać. Przesadziłam i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie pamiętam jak z tobą rozmawiałam, ale bardzo cię przepraszam jeśli powiedziałam coś nie tak, a sądząc po twoich słowach pewnie było to więcej niż „coś nie tak”.
Mężczyzna nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Myślał intensywnie co odpowiedzieć. Czuł się trochę winny, a trochę mu ulżyło. Przetarł oczy, podszedł do dziewczyny i potarmosił ją po włosach, sprawiając, że poczuła się nieco lepiej.
– Masz szczęście, że znamy się już od kilku lat i nie dzwoniłem do studia. Nie straciłaś pracy, a ja mojego wieloletniego klienta. Dzisiaj ostatni dzień kręcenia, więc będziesz miała szansę odpocząć. Zasłużyłaś sobie. - uśmiechnął się w jej stronę. - Obiecaj mi tylko, że już nigdy tak nie zrobisz, dobrze? Umówmy się, że był to jednorazowy incydent i nigdy do tego nie wrócimy. - poprosił, patrząc na nią pobłażliwie.
- Obiecuję. - Dahlia odwzajemniła uśmiech i pociągnęła kolejny łyk naparu.
***
Było grubo po osiemnastej, gdy Dahlia wyszła ze studia 20th Century Fox, gdzie pracowała nad najnowszym serialem. Ostatni dzień nagrań za nią. Koniec męki. W końcu może odpocząć na jakiś czas. Skończą się luki w pamięci, niewytłumaczalne wybuchy gniewu i niespodziewane ataki paniki. Uśmiechnęła się sama do siebie i wsiadła do wcześniej zamówionej taksówki. Gdy jej osoba znalazła się na tylnym siedzeniu pojazdu, przytuliła do siebie torbę z Ikei, w której znajdowały się nowe duże zasłony w odcieniu pastelowego fioletu. Podała kierowcy adres i po kilkunastu minutach znalazła się pod miejscem zamieszkania DuLune'ów.
Weszła bez pukania jak do siebie. Mieszkania wiedźm miały tą zaletę, że zazwyczaj były chronione przez zaklęcia obronne i ktoś, kto nie posiadał zdolności magicznych nie miał szans się dostać na posesję. Stanowiło to też duży komfort dla sióstr ze stowarzyszenia, które nie musiały zawracać sobie głowy czymś takim jak posiadanie kluczy.
Dziewczynę powitała sama Hekate i zaraz po niej krzątająca się obok Eunice.
Èlèonore DuLune była niesamowicie wysoką kobietą, prezentującą się zazwyczaj bardzo dystyngowanie. Popielate włosy upięła w elegancki koczek, a na czoło opadał jej pojedynczy lok. Na uszach nosiła kolczyki wysadzane rubinami. Sama była odziana w długą karmazynową suknię. Posiadała niebywale smukłe dłonie, które sprawiały wrażenie, że wyglądała na drobniejszą niż jest w rzeczywistości. Prawda była taka, że to właśnie ta kobieta była najpotężniejsza w całym stowarzyszeniu, jak nie na świecie.
– Witaj, Èlèonore. – Dahlia odpowiedziała skromnym ukłonem. – Eunice. – kiwnęła głową. – Przyszłam na nauki z Jasmine.
– Pójdę ją zawołać. – oznajmiła Eunice i nie minęła sekunda, a już jej nie było. Dahlię zawsze zastanawiało w jaki sposób ta kobieta potrafi bezszelestnie pojawiać się i znikać. Praktycznie niezauważalnie.
Przeszły razem z Hekate do pokoju gościnnego, gdzie odbywało się większość lekcji młodych sorcières.
– Jak idą przygotowania do egzaminu, moja droga? – zagadała Èlèonore, gdy Dahlia usiadła na wielkiej białej sofie. W międzyczasie kobieta przegoniła z pomieszczenia dwie młodziutkie adeptki. – Macie ponad godzinę czasu wolnego, później kolacja. Nie spóźnić się i nie biegać po korytarzach. – oznajmiła surowym tonem.
Cholera. Pieprzony egzamin. Przeklęła w myślach Dahlia.
Mimo tego, że wszyscy w stowarzyszeniu wiedzieli, że to panna L'Étoile obejmie tytuł, pozycję a zarówno obowiązki Hekate, nic nie było za darmo. Każda chętna, która chce kandydować do zostania głową Les Sorcières musi przejść egzamin sprawdzający. Ma on za zadanie głównie przetestować zdolności magiczne, jednak trzeba się wykazać niebywałą inteligencją, sprytem oraz umiejętnością współpracy z innymi.
– Rozumiem, że nie najlepiej. – Hekate spojrzała karcąco na nią, odczytując jej myśli. Dahlia zawsze się zapominała i nie pilnowała swego umysłu jak należy.
– Nie lubię, gdy wchodzi się do mojej głowy. – odparła naburmuszona panna L'Étoile. W sekundę później na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Czuła jakby ktoś zaciskał sznur na jej szyi, jednak jedyne co widziała to przerażająco ciemne oczy Hekate, wpatrujące się w nią z zimną obojętnością oraz jej usta szepcące zaklęcie. Zaklęcie, które w ciągu kilkunastu kolejnych sekund mogłoby zabić młodą wiedźmę.
– Trochę pokory, dziewczyno. – lodowaty spokojny ton głosu Èlèonore, był bardziej przejmujący niż jakby miała krzyczeć. Oczy Dahlii zajęły się pojedynczymi kroplami łez.
Błagam, przestań! Wybacz mi! Krzyczała w umyśle, nie będąc w stanie zmusić swojej niemalże zmiażdżonej krtani do pracy.
– Niech to będzie dla ciebie lekcja. – oznajmiła Hekate i jak za odjęciem ręki Dahlia znowu mogła oddychać. Łapała łapczywie powietrze ustami. Wyglądała przy tym jak świeżo wyciągnięta ryba z jeziora. Powstrzymała się płaczu. Nie mogła sobie pozwolić na tak infantylne zachowanie. – Jako osoba, która będzie miała na głowie całe stowarzyszenie musisz wiedzieć, że bycie zbyt zuchwałym nie popłaca. Nie zadzieraj nosa, odnoś się do wszystkich z szacunkiem. Za jego brak odpłacaj dwa razy gorzej. Masz wzbudzać respekt, a nie uchodzić za rozkapryszoną panienkę.
– Tak jest, Èlèonore. – pokiwała przepraszająco głową, następnie pozwalając na to by nastała krępująca cisza. Usiadła na sofie i patrzyła na swoje fioletowe trampki, tak jakby były czymś niesamowicie ciekawym. Nie spostrzegła kiedy Hekate w milczeniu odizolowała się od pomieszczenia i na jej miejsce wkroczyła młodziutka, rezolutna Jasmine.
– Nie musisz się bać. – wiedźma dotknęła włosów Dahlii w akcie troski, jednak kobieta odskoczyła jak oparzona czując czyjś dotyk. Jasmine odsunęła niepewnie rękę. Spojrzała na towarzyszkę pytająco. Dahlia pokręciła tylko głową i wskazała miejsce przy stole.
***
– Czemu to robimy? – zapytała zmęczonym głosem Jasmine, w momencie kiedy po raz dziesiąty nie udało jej się odczytać znaku z fusów jaśminowej herbaty. Zaczęła się bawić białą filiżanką i co chwila pociągała nosem, by przyjemny zapach naparu popieścił jej nozdrza.
– Czemu ćwiczymy? Każda wiedźma, powinna znać podstawy z każdego rodzaju magii. – wyklarowała Dahlia. Wyrwała filiżankę z rąk podopiecznej, w obawie, że zaraz upadnie na podłogę. Postawiła ją pośrodku stołu i spojrzała na towarzyszkę karcąco. Ta na to przewróciła oczami.
– Nie o to pytam. Czemu zajmujemy się jakimś przestarzałym wróżeniem z fusów? Czemu nie ćwiczę bardziej praktycznych rzeczy jak inne sorcières w moim wieku? – odparła z wyrzutem.
Dahlia westchnęła.
– Dobrze wiesz czemu. Nie jesteś głupia, Jas. – kobieta złapała za kosmyk swoich włosów i zaczęła nakręcać go sobie na palca. – Po pierwsze jesteś stracona w stowarzyszeniu przez twoją matkę. – cisnęło jej się na usta „tą dziwkę” jednak Dahlia należała do osób, które najpierw myślą a później mówią. – Po drugie twój Dar, jest tym który należy tłumić, a nie rozwijać. I wiesz o tym dobrze, nie rozumiem czemu muszę ci to tłumaczyć.
Jasmine wydęła usta nie będąc zadowolona z tej odpowiedzi.
– No dobrze. – Dahlia westchnęła po raz kolejny. – Chcesz poćwiczyć coś innego? Pokaż mi jak to robisz. Jak wchodzisz ludziom do umysłu? – uśmiechnęła się chytrze, po czym szybko rzuciła na samą siebie kilka elementarnych zaklęć ochronnych.
I nagle od niechcenia odrzuciła swój kasztanowy lok, którym ciągle się bawiła i spojrzała na filiżankę, którą minutę temu postawiła obok porcelanowego imbryczka. Nagle jej gardło zajęła ogromna suchość. Pić! Pić! Słyszała w głowie. Złapała za czajnik i nalała herbaty. Jej ruchy były bardzo szybkie, wręcz gwałtowne. Tak jakby miała zaraz umrzeć z pragnienia. Miała wrażenie, że tylko to się teraz liczy. Tak jakby czekała na to całe swoje życie. Na tak mało ważną czynność jaką było napicie się ciepłego naparu. Osuszyła filiżankę pojedynczym haustem. Gdyby nie fakt, że napój zdążył już ostygnąć, Dahlia z pewnością poparzyłaby sobie cały przełyk. Otarła usta i spojrzała zaskoczona na Jasmine.
– Jak… co…? – zająknęła się. – Co się stało?
– Sprawiłam, że miałaś ochotę napić. – odpowiedziała dziewczyna.
– Ale… jak? To było wręcz irracjonalne pragnienie. Jakby nic się innego nie liczyło, oprócz tej durnej herbaty! W którym momencie to zrobiłaś? Rzuciłam zaklęcia obronne, poza tym moje amulety! – Dahlia złapała się za wisiorek z kamieniem, który często nosiła na szyi.
– Twój błąd. Rozproszyłaś się. Podstawowe zaklęcia ochronne, bronią jedynie przed zagrożeniami czysto fizycznymi. Ja tylko weszłam do twojej głowy. To trochę jak czytanie myśli, tylko zamiast ich odczytywać, manipuluje nimi i je przestawiam. Rozumiesz? – wyjaśniła Jas.
– Okej. – wydusiła nauczycielka będąc w szoku.
Jasmine uśmiechnęła się skromnie i odebrała z rąk przyszłej Hekate filiżaneczkę. Zajrzała do środka, w celu odczytania czegokolwiek z mokrych liści, chociaż wątpiła, że cokolwiek tam zobaczy. Skrzywiła się.
Dahlia obserwowała każdy jej ruch. Jest prawdziwie samotna. Pomyślała. Stracona na towarzyski ostracyzm, tylko dlatego, że jej matka nie umiała się powstrzymać od rozchylenia kolan przed jakimś człowiekiem. Zdziwaczeje, jeśli nadal będzie siedzieć sama w tym domu.
– Zostaw to. Koniec na dzisiaj. – zarządziła Dahlia. – Po obowiązkach przychodzi czas na przyjemności.
– To znaczy? – Jasmine zmarszczyła brwi.
– Zobaczysz. – kobieta uśmiechnęła się tajemniczo. – Wychodzimy.